Z rywalizacją spotykamy się każdego dnia, lecz często jest ona zakamuflowana przez łagodzące gesty pojednawcze – spokojną rozmowę, uspokojenie emocji itp. Dzięki temu konflikt nie wymyka się spod kontroli, staje się bardziej cywilizowany i przewidywalny. W przeszłości jednak “nie owijano w bawełnę”, lecz szybko przystępowano do działania – pojedynkowano się na śmierć i życie. Robiło to wielu, a każda przyczyna była dobra.
Honor – rzecz święta
Generalnie większość ludzi stara się stronić od konfliktów. Słowna utarczka może się zdarzyć, bo każdy przecież może mieć gorszy dzień, ale żeby od razu chwytać za broń? Dawniej żyjący też szczególnie nie przepadali za walką, lecz honor nie pozwalał, aby odpuścić. Jego znieważenie uważano za największą obrazę. Pojedynkowano się o kobiety, sławę i władzę, ale nie tylko, bo właściwie każda okazja była dobra, żeby wyrównać rachunki.
Puszkin – prawdziwy zawadiaka
W tej kategorii prawdziwym weteranem był znany rosyjski poeta – Aleksander Puszkin. Chociaż większość pojedynków zostało odwołanych, to pierwsze wyzwanie rzucił już w wieku 17 lat. I to własnemu wujowi, który próbował poprosić do tańca tę samą dziewczynę… Mimo że potyczka nie doszła do skutku, to był to dopiero przedsmak tego, jak Puszkin zamierza rozwiązywać swoje problemy.
Był bardzo porywczy, najczęściej walczył przez kobiety, ale czasem wystarczał mu błahy powód, żeby rzucić kolejnemu oponentowi wyzwanie. Jak mołdawskiemu dygnitarzowi Todorowi Bałsze, u którego Puszkin gości w domu. Było miło do czasu, gdy żona gospodarza niewystarczająco uprzejmie odpowiedziała na pewne pytanie poety. To wystarczyło, bo poczuł się on urażony, na tyle, że nie mógł tej zniewagi puścić płazem. Takich przykładów było więcej, a wedle wiarygodnych źródeł historycznych Puszkin wyzywał na pojedynek aż 25 razy! Jeden z nich skończył jego krótkie, acz burzliwe życie, trwające ledwie 38 lat. Jego katem był francuski oficer Georges d’Anthes, który rzekomo uwiódł żonę Puszkina. Rzekomo, ponieważ taką informację zawierał anonim.
Waleczne kobiety – lepiej nie stawać im na drodze!
Chociaż pojedynkowanie się było przez większość czasu zakazane, to jeśli kogoś poniosła namiętność, nie zważał na żadne przepisy prawa. Dotyczy to także kobiet, które równie chętnie chwytały za broń. Było to dość powszechne w średniowiecznej Francji, gdzie kobieta – mówiąc delikatnie – miała gorszą pozycję, traktowana była jako… połowa mężczyzny. W pojedynku to jednak nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie – dawało przewagę.
Przez to, że kobieta – to wedle ówczesnych ta słabsza płeć – zyskiwała przewagę w walce. Podczas gdy mężczyzna wyposażony tylko w dębowy kij, musiał wejść do dołu po pas, kobieta pozostała na górze i miała zdecydowanie potężniejszą broń do dyspozycji – maczugę owiniętę chustą, w jakiej znajdował się kamień! Przegrany został zakopany w dole.
Najsławniejszą kobietą, która nie bała się żadnych pojedynków była panna La Maupin, legendarna aktorka i śpiewaczka operowa, więc w żaden sposób nie sprawiała wrażenia krewkiej. Jak już jednak dochodziło do scysji, lepiej było nie stawać jej na drodze. Jak mówią źródła historyczne – zdenerwowana potrafiła zabić kilku mężczyzn za jednym zamachem!
Jak Maria Skłodowska-Curie sprowokowała pojedynek?
Jeden z pojedynków dotyczy romansu wybitnej chemiczki Marii Skłodowskiej-Curie ze słynnym fizykiem – Paulem Langevinem. Ona była wdową, on żonaty, lecz nie mieszkał już z rodziną. Problemem nie było ich uczucie, lecz to, że zbyt mocno się z nim afiszowali. Pani Langevin, nie mogąc dłużej tego znieść, postanowiła zgłosić się do prasy – magazynu L’Oeuvre, gdzie sprawą zajął się Gustave Tery. Tak tropił, że Langevinowi nie pozostało nic innego, jak wyzwać dziennikarza na pojedynek. Potyczka okazała się klapą – fizykowi nie wystrzeliła broń, a Tery tak się wystraszył, że może uśmiercić znanego naukowca, że nawet nie przymierzył…
Nie był to jednak najsławniejszy “polski” pojedynek – ten odbył się w 1387 roku i dotyczył honoru królowej Jadwigi. Mimo że finalnie do niego nie doszło, to szykowała się naprawdę porządna bitwa, bo w obronie królowej chciało wystąpić aż 12 rycerzy. Zaskoczony i przestraszony oskarżyciel wycofał się z pomówień, w których zarzucał Jadwidze zdradę.
Jak walczono na ziemiach polskich?
Na polskich ziemiach, tak jak i w innych regionach Europy, w dawnych czasach pojedynkowano się bardzo często, ale nie tylko wtedy, co potwierdza dwudziestolecie międzywojenne. Były bardzo popularne, mimo że oficjalne zakazane, przez co za ich organizowanie groziły surowe kary. Nie odstraszało to jednak śmiałków – jak szacują historycy, w okresie II Rzeczpospolitej odbywało się około 500 pojedynków rocznie!
Do walki można było przystąpić, posiadając broń palną lub sieczną, oczywiście wcześniej to ustalając. W ogromnej mierze powoływano się na kodeks honorowy Boziewicza, w którym nie było przepisów prawnych, lecz zasady honorowego postępowania. Pojedynkowali się głównie politycy, wojskowi, artyści, czyli można powiedzieć, że była to domena ludzi z wyższych sfer.
Praktycznie wszystkie dotyczyły zranionego honoru, lecz miały różną wagę. Jako że obrazić było bardzo łatwo, choćby gestem czy słownie, nie dziwi, że pojedynki brały się często z błahych – jak na dzisiejsze realia – przyczyn. Obrazę dzielono na kilka kategorii – lekką (afront), ciężką i bardzo ciężką, spośród której najgorszą z możliwych było znieważenie czci rodziny. Niektórzy nie musieli przyjmować wyzwania, przede wszystkim takie prawo miały osoby urzędowe (członkowie sejmu, sędzia itp.). Obowiązywały też ograniczenia wiekowe – wykluczone z pojedynków były osoby zbyt młode (poniżej 18 roku życia) i starsze (powyżej 60). Zabronione było też pojedynkowanie się w obrębie rodziny.
Aż trudno uwierzyć, że dawniej pojedynkowanie się było praktycznie na porządku dziennym. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to niedorzeczne. Z drugiej strony na uznanie zasługuje przywiązanie ówcześnie żyjących do honoru. Był dla nich tak ważny, że broniąc swojego dobrego imienia, ryzykowali utratą życia.